Przejdź do głównej zawartości

Szubienice w średniowieczu i wczesnej nowożytności

 Szubienice.

 

Wspaniała zabawa dla całej rodziny, przyjaciół i znajomych. Mniejsza dla gwiazdy wieczoru; ale ta nigdy nie narzekała po zakończonej uroczystości. Popularne, filmowe produkcje ukazują, że – często już od czasów średniowiecza i wczesnej nowożytności – skazaniec miał zakładaną pętlę, a na dany znak kat otwierał zapadnię pod stopami nieszczęśnika, który w miarę szybko udawał się na wieczny odpoczynek. Dziać miało się to poprzez nie uduszenie – a skręcenie karku. Wydawałoby się, że to „humanitarna” śmierć; przynajmniej jak na ówczesne standardy.

Ilustracja: Kadr z filmu Ballada o Busterze Scruggsie

Jednak prawda jest o wiele brutalniejsza; zapadnie zaczynają funkcjonować dopiero od XVIII wieku. A przed tym okresem, skazaniec spędzał długie kilkanaście minut dusząc się.  Śmierć przez powieszenie była przy tym hańbiąca; zarówno odebranie życia w ten sposób uchodziło za upokarzające, tak pozostawienie zwłok na żer dla zwierząt było niezbyt korzystną perspektywą. Ciała nie wolno było zdjąć – pod groźbą kary (najczęściej pieniężnej) – jeśli sędzia nie wydał takiego pozwolenia. Najczęściej kończyło się to tym, że nieszczęśnik jeszcze długo wisiał; wręcz do czasu aż sam nie spadł, wskutek procesów gnilnych. Wtedy kat – bądź jego pomocnicy – mieli za zadanie zakopać zmarłego w pobliżu szubienicy; osoba skazana nie zasługiwała na godny pochówek.

    

Jak więc wyglądały takie szubienice? Wzorców mamy kilka.

Powszechnym było to, że zarówno kat jak i ofiara wspólnie wspinały się na  podwójną drabinę. Rola kata sprowadzała się do nałożenia stryczka i zepchnięcia nieszczęśnika.

Jeśli w miastach nie było „stałej” szubienicy, czyli takiej o murowanym fundamencie, często wznoszono prowizoryczną, w pełni drewnianą konstrukcję.


Ilustracje pochodzą z książki: Opowieść kata. Z pamiętnika mistrza Frantza Schmidta z Norymbergii J. F. Harrington. Przedstawienie „prowizorycznych”  XVI–wiecznych szubienic.      

 

Ilustracje pochodzą z książki: Opowieść kata. Z pamiętnika mistrza Frantza Schmidta z Norymbergii J. F. Harrington. Przedstawienie „stałych” szubienic z murowanym fundamentem.

 

Niekiedy szukano dodatkowych sposobów, aby skazanych jeszcze bardziej upokorzyć; po uduszeniu czasami przewieszano ciała na łańcuchach, aby wisiały „do góry nogami” albo – jak w przypadku Żydów – tworzono „specjalne” miejsce do wieszania ich. Był to tak zwany „kącik żydowski”; wtedy każdy przechodzeń, widząc w której części szubienicy został powieszony skazany, wiedział od razu, jakiego pochodzenia był.

Kontrowersyjne było wieszanie kobiet; nie ze względu na sam okrutny i poniżający proceder, ile na to, że… pozostawienie damskich zwłok uchodziło niejako za skłaniające do pokus. Należy pamiętać, że ciało wisielca w oczach gminu uzyskiwało „magiczne” cechy; odcięty palec skazańca mógł przynieść noszącemu go szczęście, wspomagał potencję. Jeśli odcięto całą dłoń – wtedy dawała ona rzekomą nieuchwytność złodziejowi oraz osobom, którym w głowach były niecne uczynki. Wierzono także, że to w pobliżu szubienic rosną niesamowite rośliny – mandragory – które można było wykorzystać na wiele mistycznych sposobów. Powieszone ciało kobiety nabierało jednak erotycznego wymiaru; znane są zapiski sędziowskie, gdzie skazujący przychylni byli bardziej topić bądź grzebać przestępczynie żywcem za zbrodnie, za które – teoretycznie – powinny zawisnąć. Wyroki jednak zmieniano właśnie na takie, aby… widownia nie mogła zaglądać im pod suknie bądź spódnice.  Czy słusznie, czy też nie, uważano, że samo „spojrzenie” może obudzić w kimś grzeszne żądze, których należało dla dobra „patrzącego” unikać. Takie podejście powoli zmienia się od XVI w. – ale nawet i w tym okresie kary powieszenia kobiet należą do rzadkości i zawsze budziły zarówno kontrowersje jak i ciekawość wśród „gapiów”.

W jakich miejscach stawiano szubienice? Zdecydowanie w takich, z których były doskonale widoczne. W mniejszych miejscowościach niekiedy miejsca straceń sąsiadowały z miejscami odbywania sądów. W kolei na górskich terenach umieszczano je na doskonale widocznych wzniesieniach – niekoniecznie musiał to być najwyższy punkt w okolicy, ale np. łatwo zauważalny od strony drogi. Znane są współcześnie odkryte fundamenty szubienic, które stawiano na rozdrożach przed miastem. Niekiedy i budowano je w pobliżu… lip. Te drzewa tradycyjnie uchodziły za obiekty, w  pobliżu których – w zamierzchłych czasach  – odbywały się wiece, sam symbol „drzewa sprawiedliwego” mógł pozostać w wierzeniach lokalnych jeszcze przez wieki; tym bardziej, że zanim zaczęto wznosić szubienice – czy to o murowanym fundamencie, czy też prowizoryczne – skazanych wieszano na drzewach.  W samym średniowieczu pod lipami zdarzały się przypadki odczytywania wyroków skazujących; samo miejsce straceń mogło funkcjonować już w czasach przed właściwą lokacją miasta.

Wspomniane zostało, że powieszonych grzebano w obrębie szubienicy; wykopywano płytki jamy, a kości skazanych mieszały się z kośćmi zwierzęcymi. Dlaczego? Ponieważ kat (i jego pomocnicy) pełnił także funkcję hycla; do jego obowiązków należało wyłapywanie i zabijanie bezpańskich zwierząt; psów i kotów. Czasami w obrębie archeologicznych stanowisk, związanych z szubienicami, odrywane zostają i szczątki bydła czy świń. Interpretuje się to jako pełnienie funkcji rzeźnika przez kata (dotyczy to szczególnie mniejszych miejscowości), gdzie osoba, chcąca zaszlachtować zwierzę (miastach dozwolone było trzymanie zwierząt hodowlanych) zgłaszała się właśnie do kata – są to pojedyncze sytuacje, bo jednak prężnie funkcjonowały jatki i kramy. Należy pamiętać, że samo zabijanie (ale także i np. garbarstwo) uchodziło za „zawód nieczysty”, osoby, które się tym pałały – a pracę przekazywano z ojca na syna – choć były akceptowane (a także i powszechnie rozpoznawane), nie chciano zawierać z nimi jakichkolwiek głębszych znajomości; uchodziło to za wstydliwe, sam dotyk takiej osoby był niechciany. Małżeństwa zawierano najczęściej w obrębie cechów; pełniący „zawody nieczyste” zawiązywali związki między sobą; niekiedy znajdowano partnerki i poza tym gronem; jednak są to wyjątkowe sytuacje.

Gdzie w Polsce możemy zobaczyć pozostałości po szubienicach?

W Złotoryi  (Dolny Śląsk) ogłoszono roboty budowlane, mające na celu odtworzenie zabytkowej szubienicy (odkrytej w 2016 roku) – ma stać się atrakcją turystyczną.
            W Poznaniu, w miejscu dawnej szubienicy, stoi obecnie kapliczka Serca Jezusowego. W Trzebielu natomiast możemy oglądać odrestaurowany fragment szubienicy. Same obiekty nie cieszą się jednak popularnością – większość z nich jest wręcz nieznana. A szkoda; nie dość, że większość była burzona od XIX w., tak te, co pozostały są tylko mglistą pozostałością czegoś, o czym – teoretycznie – „się nie mówi”.

 

    Fot. Nadleśnictwo Lipinki, Fragment szubienicy w Trzebielu.




Komentarze

  1. Świetny artykuł, będę promował. Pozdrowienia z T3.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W imieniu całej dwuosobowej ekipy dzięki za przeczytanie i opinię :)

      Usuń
  2. Wieszani bez zeskoku nie mogli się dusić kilkanaście minut. Zaciśnięcie sznura na szyi wywołuje dość szybkie omdlenie z powodu ucisku na tętnice. To kwestia minuty lub dwóch. Trzeba było bardzo źle założonego sznura, przekrzywionego na bok, żeby ostateczną przyczyną było powolne duszenie z powodu ucisku na krtań.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieodmiennie fascynujące... Zawsze intrygowały mnie mandragory. Pamiętam, że kiedyś czytałam, że mandragora ma mieć właściwości uzdrawiające i zwiększające płodność - co za ironia wobec rośliny rosnącej pod szubienicą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interesująca informacja. Widzę, że masz ciekawe zainteresowania.

      Usuń
  4. zaskoczyłaś mnie dodatkowymi obowiązkami kata, nie miałam o tym pojęcia

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny artykuł i ten... kącik żydowski. No nie mieli ciekawie, a nam już źle jak WiFi nie idzie złapać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Tak zwane problemy pierwszego świata to nic w porównaniu z tym co ludzie napotykali w przeszłości.

      Usuń

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Królowa Tamar i złoty wiek Gruzji

Została królem w czasach, gdy władza była domeną mężczyzn. Doprowadziła do rozkwitu swój kraj i sprawiła, że Gruzja na chwilę stała się potęgą jaką nie była ani wcześniej ani później. Chociaż nie ma żadnych wiarygodnych wzmianek o tym, że faktycznie walczyła w bitwie, zyskała miano „królowej wojowników”. Tamar urodziła się około 1160 roku jako córka Jerzego III, króla Gruzji i jego małżonki Burdukan, która była córką króla Alanii, królestwa położonego na północ od Gruzji. Panowanie jej ojca nie było łatwe. W 1177 roku stanął w obliczu buntu ze strony szlachty, która kwestionowała jego prawo do tronu. Jerzy III powstrzymał bunt, postanowił wciągnąć córkę do polityki i uczynić ją współwładcą, aby po jego śmierci zakończyć wszelkie spory o sukcesję. Jerzy i Burdukan nie doczekali się syna, stąd też przygotowywali córkę do przejęcia tronu. Tamar współrządziła z ojcem przez sześć lat, aż do jego śmierci w 1184 r. Po raz drugi została koronowana w katedrze w Gelati. Nie oznaczało to jednak, ...

"Dywizjon 303. Walka i codzienność", R. King - recenzja

Dywizjon 303. Ten słynny, polski Dywizjon 303. Jak mówili Anglicy: "Ci cholerni cudzoziemcy". Przeciętny Polak zna ich losy ze szkolnej lektury autorstwa Arkadego Fiedlera (o tej książce jeszcze wspomnę). Powiedziano i napisano o nich wiele. Mi tymczasem niedawno wpadło w ręce opracowanie autorstwa Richarda Kinga. Czy z historii polskich lotników da się jeszcze coś "wycisnąć" i przedstawić ją w ciekawy sposób? Odpowiedź poniżej... Po wstępnym przejrzeniu, książka zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie. Świetnej jakości archiwalna fotografia na okładce to dla mnie "must have" tego typu publikacji. W środku dostajemy kolejne ciekawe zdjęcia, często wykonane przez samych pilotów. To zdecydowanie czyni lekturę przyjemniejszą. W oczy rzuca się także obecność cytowanych fragmentów raportów i dzienników lotników. Bardzo mnie to ucieszyło, bo kto lepiej opowie historię niż sami jej uczestnicy. Cały tekst publikacji jest przejrzyście podzielony, co ciekawsze uwagi...

"Marsz głodowy" kobiet z 1981 roku

              Dzisiaj jest dobry dzień – tak jak każdy – aby przypomnieć sobie ważną część historii. Niestety, jest to element nadzwyczaj pomijany, traktowany z pewnym pobłażaniem, a jednak odegrał istotną rolę w kształtowaniu się naszej rzeczywistości.             Porozmawiamy więc o strajkach i manifestacjach głodowych, które miały w latach 80’ XX wieku w Polsce. Kluczowym jest jednak zarysowanie sytuacji – wszak bunt nie przejawiał się nagle, poprzez celowe głodowanie. Kłopoty z zaopatrzeniem, reglamentacja – ograniczenie wolnego obrotu rynkowego części towarów – doprowadziło do tak skrajnych, ale i groteskowych, sytuacji. Kryzys był sytuacją codzienną; podobnie jak i głód oraz bieda. „Epidemia niedożywienia” – bo tak tłumaczą to miejscowi lekarze, kiedy zgłaszają się do nich pacjentki, skarżąc się, że ślepną, że mają „migawki przed oczami” i nie mogą już wystać w ...